Tak też było w przypadku mojej nowej pasji, którą stało się filcowania.
Przymierzałam się do niego od dawna, ale wydawało mi się czarną magią. Odwagi dodała mi Pani Asia z Tuluza, która zapewniła mnie, że nie taki diabeł straszny.
Tak więc po przeczytaniu chyba wszystkiego, co znalazłam na ten temat w sieci i praktycznych radach Pani Asi zakupiłam czesankę koloru fioletowego oraz dwie igły, i nadal wątpiąc w powodzenie moich planów ruszyłam do domu.
To był czwartek 6 lutego.
Późnym wieczorem wyjęłam moje nowe skarby i mając w głowie to wszystko, co przeczytała zaczęłam kłuć czesankę. Na początku nic się nie działo, ale potem gałganek zaczął się zaokrąglać i w końcu powstała z niego całkiem zgrabna kuleczka.
Zachęcona tym małym powodzeniem na drugi dzień wykłułam kostkę, a po tygodniu zmagań i dwóch złamanych igłach powstał miś.
Moni,myszki cudne! Mówiłam sobie,że filcowanie to ni mój konik,ale robisz tak cudne rzeczy ,że chyba się skuszę:))
OdpowiedzUsuńślicznotki
OdpowiedzUsuń